Angelus Hut

Dla mnie to brzmi jak absolutne szaleństwo – powiedział nam z słuchawki uprzejmy głos pracownika informacji turystycznej.
Taką zachętę usłyszeliśmy, gdy zapytaliśmy o naszą planowaną trasę do schroniska Angelus. Po zabawach w piasku i jedzeniu małży na szlaku Abel Tasman zdecydowaliśmy odpocząć jeden dzień i wyruszyć znowu w góry. Wprawdzie prognozy pogody były nie najgorsze, ale problemem był zapowiadany silny wiatr, nawet do 100 km/h
, który na skalistej grani mógłby faktycznie utrudnić wędrówkę. Jednak nie zniechęciliśmy się i postanowiliśmy następnego dnia rano udać się osobiście do informacji turystycznej by dopytać się jeszcze raz o prognozę i ocenić nasze szanse dotarcia do Angelus Hut.
Dzień 1
Ku naszemu zaskoczeniu pracownik informacji nie patrzył na nas jak na samobójców, udzielił nam kilku cennych rad i powiedział, że mamy szanse na widoki następnego dnia. Radośnie pognaliśmy na parking, z którego zaczynała się trasa, miotaliśmy się około 30 minut pakując plecaki i mogliśmy ruszać!
Szlak choć niezbyt stromy nie należał do najłatwiejszych, między innymi przez to, że przecinał 1000 razy rwący górski strumień. Standardowo Gosia radośnie skakała i moczyła buty, a ja rzucałem kamieniami, żeby się przeprawić Na końcu zaczął padać nasz ulubiony deszcz, a jak wyszliśmy na grzbiet to wiało tak mocno, że ostatni odcinek do schroniska prawie się czołgaliśmy.
Schronisko położone jest na wysokości prawie 1700 m n.p.m., więc warunki były mało sprzyjające – oprócz silnego wiatru zapowiadano na noc opad śniegu i temperaturę do -10C. Zgodnie stwierdziliśmy, że ograniczamy konsumpcję herbaty przed snem, by nie musieć wychodzić w nocy do położonej na zewnątrz toalety.
Zasypialiśmy słuchając ryku wiatru, mając nadzieję, że przegoni ciemne chmury i będziemy jutro mieć widoki.
Dzień 2
Gdy wstaliśmy i spojrzeliśmy przez okno wiedzieliśmy, że nasze nadzieje się spełniły. Zobaczyliśmy skaliste szczyty pokryte śniegiem i pierwsze promienie wschodzącego słońca. Chłonęliśmy zjawiskowy świt przez dobrą chwilę, po czym popędziliśmy z powrotem do schroniska ogrzać się, zjeść śniadanie i wypić kawę.
Na szczęście nabraliśmy wody do picia ze zbiornika poprzedniego dnia, bo w nocy wszystko pozamarzało.
Po szybkim śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną. Szlak wiódł przez większość trasy grzbietem, więc mogliśmy się cieszyć pięknymi widokami, a śnieg, który skrzypiał nam pod butami dodawał uroku. Oprócz widoków wędrówkę uprzyjemniało nam towarzystwo Michelle, Michała, Audrey i Alexa, których poznaliśmy na szlaku.